Kosmetyki, które kradłam mamie jako nastolatka
10:23Cześć kochani,
zanim odkryłam serum z witaminą C, kwas salicylowy i koreańskie esencje, moim kosmetycznym rajem była... łazienka mojej mamy. A konkretnie: jej kosmetyczka. Tam były wszystkie cuda – pachnące, kolorowe, niedostępne dla mnie. Zakazane owoce piękna. I tak, regularnie po nie sięgałam – niby tylko na chwilę, niby tylko spróbować.
Dziś z uśmiechem wspominam te „kradzieże”, które tak naprawdę były początkiem mojej własnej drogi w pielęgnacyjnym świecie. Oto kosmetyki, które najczęściej padały ofiarą moich nastoletnich zapędów.
Szminka mamy – zawsze ta czerwona
Nie wiem, co mnie bardziej fascynowało – kolor, zapach, czy fakt, że to „dorosła rzecz”. Smarowałam usta ukradkiem, potem próbowałam zmyć, ale zawsze coś zostało. A i tak czułam się jak gwiazda filmowa. Mama niby nie zauważała, ale raz rzuciła: „Dlaczego moja szminka wygląda jak po ataku nożem?”. No cóż. Przepraszam.
Perfumy „na specjalne okazje”
Pamiętasz ten jeden zapach, który był tylko na święta, wesela i... moje tajne testy po szkole? Wystarczyło jedno psiknięcie i czułam się jak dama. Problem w tym, że „jedno psiknięcie” było z reguły czterema. I nagle mama pytała, czemu w całym mieszkaniu pachnie jak na balu w Wersalu.
Krem Nivea – ten w blaszanym pudełku
Oficjalnie do rąk i twarzy. Nieoficjalnie – mój pierwszy „highlighter” na kości policzkowe i balsam na kolana po goleniu (maszynką taty, oczywiście). Nakładałam grubą warstwę, nie wiedząc, że to okluzja pełną gębą. Ale skóra była jak pupcia niemowlaka – przynajmniej przez chwilę.
Cienie do powiek
Te z brokatem. Zazwyczaj fioletowe lub niebieskie, bo taki był klimat początku lat 2000. Nałożone palcem, bez bazy, aż się osypywały wszędzie – nawet na bluzkę. Ale czułam się artystką. Mama zauważyła, oczywiście. Zawsze. I zawsze było: „Dotykałaś mojej paletki?!”. Nie dało się ukryć – moje powieki świeciły jak bombki.
Róż w kulkach
Perełki piękności! Kiedyś to był luksus. Wydobycie koloru było trudniejsze niż nauka chemii, ale i tak uważałam ten produkt za szczyt elegancji. Do dziś mam sentyment do takich kosmetyków, choć teraz już wiem, że róż nakłada się też zgodnie z kształtem twarzy – nie po prostu „wszędzie”.
Dziś już nie kradnę – mam własną półkę
Ale za każdym razem, gdy czuję klasyczne perfumy mojej mamy albo widzę cień w podobnym kolorze do tamtych, robi mi się ciepło na sercu. To były moje pierwsze kroki w świecie pielęgnacji – niezgrabne, trochę nielegalne, ale pełne pasji i ciekawości.
Może właśnie dlatego dziś tak kocham testować nowe kosmetyki. Bo pamiętam, że to nie tylko produkty – to małe rytuały, zapachy, wspomnienia. I… czasem odrobina brokatu na czole.
A Ty? Kradłaś coś z kosmetyczki mamy albo siostry? Daj znać w komentarzu, może miałyśmy te same „ofiary”!
Buziaki <3
8 komentarze
Krem Nivea do dziś stosujemy w moim domu całą rodziną.
OdpowiedzUsuńKulki pamiętam, ale w bronzerze i kradłam jeszcze podkład😀
OdpowiedzUsuńKulki to chyba wiele osób pamięta z tamtych lat :)
OdpowiedzUsuńJa nadal mam rozświetlacz w kulkach, co prawda średni produkt, ale jak coś nadal takie są;)
OdpowiedzUsuńOczywiście, że podkradałam kosmetyki mamie. Kuleczki brązujące z Avonu chyba najczęściej. :D
OdpowiedzUsuńRóż w kulkach z Avonu to był hit :D Chyba każda mam go miała.
OdpowiedzUsuńMiłego dnia :)
Angelika
Ja to właśnie bardziej siostrze podkradałam niż mamie :D lub z koleżanką jej mamie bo ona miała zawsze mnóstwo rzeczy do malowania - w podstawówce nawet jakiś obrazek na plastykę cały pomalowałyśmy jej malowidłami ;D
OdpowiedzUsuńFajny wpis :D U mnie to był zawsze krem Nivea i wszelkiego rodzaju fluidy (oczywiście totalnie za ciemne do mojej karnacji) :D
OdpowiedzUsuńDodając komentarz na blogu przekazujesz mi swoje dane osobowe, które są odpowiednio chronione i pozostają poufne. Twoje dane osobowe nie są przekazywane innym podmiotom trzecim.